Tutaj lawa płonie na niebiesko, jedyne takie miejsce na świecie - Kawah Ijen na Jawie Wschodniej

 

 

Jawa, wyspa w Azji Południowo-Wschodniej, jedna z Wielkich Wysp Sundajskich. Czwarta pod względem wielkości wyspa Indonezji i jednocześnie najbardziej zaludniona wyspa na świecie. To właśnie na tej wyspie znajdziecie jeden z cudów świata, dokładniej rzecz ujmując chodzi o niebieską lawę.
Wulkan Kawah Ijen miejsce wyjątkowe, budzące zachwyt i przerażenie jednocześnie. Będąc tutaj czujesz jak wiele masz w życiu i jak wiele możesz stracić.
Jak tutaj się dostać, na co musisz zwrócić uwagę wybierając się na taką wycieczkę? Chodźcie i przekonajcie się sami zabieramy Was do wnętrza ziemi, wnętrza, gdzie lawa płonie na niebiesko.

 

Zacznę od początku, bo przyjechaliśmy tutaj prosto po wyprawie na wulkan Bromo, gdzie przeżyliśmy nasz najpiękniejszy wschód słońca w życiu. W zorganizowaniu takiej 3 dniowej objazdówki pomogła nam Emi z bloga emiwdrodze.pl. Emi ogarnęła dla nas wszystkie sprawy organizacyjne, mieliśmy też swojego kierowcę i dzięki temu mogliśmy sobie pozwolić na przejazdy ogromnych odległości pomiędzy wybranymi przez nas miejscami, bez obaw o czas. Mogliśmy drzemać w samochodzie, a uwierzcie mi po zwiedzaniu w takim tempie odpoczynek był wskazany.
Nocleg mieliśmy zarezerwowany w miejscowości Gumuk. Miejsce nazywa się Kayon Griya Osing Villa – Ijen i to był strzał w dziesiątkę. Pyszne śniadania i kolacja jedna z lepszych jakie mieliśmy okazję zjeść na Jawie, dodatkowo bardzo czyste i przestronne pokoje.

WYPRAWA

 

Osoby, które cenią sobie długi wypoczynek mogą być niezadowolone, bo dla pełnego doświadczenia pobudka jest tutaj o 1szej w nocy, ale od razu powiem, że warto.
Zabraliśmy swoje plecaki, wodę, czołówkę na głowę, ciepłą czapkę i ruszyliśmy, bo dzieliła nas godzina drogi samochodem, dokładnie o 2 w nocy wraz z przewodnikiem wyruszyliśmy
w stronie niebieskich płomieni. Przed nami było nieco ponad 3km drogi. Słyszeliśmy o tym miejscu wiele, ale tuż przy wejściu pękło nam serce po raz pierwszy. Po lewej stronie mogliśmy zobaczyć tak zwanych „porsche guy”, czyli ludzką taksówkę, która zabierała najbardziej leniwych i opornych na szczyt na specjalnym wózku. Do tej pory mam mocno mieszane uczucia do tej atrakcji. Z jednej strony jest to sposób na zarobek żyjących tam mężczyzn, niemniej jednak to nadludzki wysiłek, który podłamuje ich na zdrowiu. Warunki panujące na górze są zabójcze, ale do tego dojdziemy..

 

Rozpoczęliśmy marsz. Początek trasy okazał się, być bardzo przyjemny, mimo panującej wokół ciemności szło się bardzo dobrze. Nasza czołówka na czole, rozświetlała wystarczająco drogę, a przewodnik zapewnił nas, że do celu zostało mniej niż 1h. I wtedy zrobiło się nieco gorzej, dzień wcześniej popadało, dlatego też grunt był niepewny i kamienie osuwały się pod butami na śliskiej powietrzni, niemniej jednak cały czas pieliśmy się ku górze. Trasa jest kamienista i cały czas nachylona, dlatego też kilkukrotnie musieliśmy przystawać z boku, by złapać oddech. Na około 2km zobaczycie schronisko, możecie tutaj chwilę posiedzieć, napić się herbaty. Będąc tam wiesz, że jesteś coraz bliżej, szczerze mówiąc zaczynasz to czuć.

WNĘTRZE

 

Gdy dotarliśmy na szczyt wulkanu na wysokość 2386 m.n.p.m nadal niewiele było widać, kilka kroków dalej nasz przewodnik podał nam maski mówiąc, że będzie nam znacznie łatwiej oddychać Początkowo nie mogliśmy się przyzwyczaić do plastiku przywierającego nam do twarzy. Niemniej jednak okazało się, że funkcjonowanie bez maski było jeszcze trudniejsze. Rozpoczęliśmy kolejny etap wędrówki. Schodząc w dół po kamienistej, niebezpiecznej ścieżce siarka wręcz wżerała się w nasze ciała. Wystarczyło odsłonić na chwilę usta, a automatycznie czuć było szczypiący i mało przyjemny posmak w gardle. Około 3:11 byliśmy już niemalże u źródła. Nagle naszym oczom ukazała się eksplozja. Prawdziwa eksplozja wulkanu. Wtedy uświadomiliśmy sobie, że to znaczniej niebezpieczniejsze niż, by się mogło wydawać, tym bardziej, że schodzenie do wnętrza krateru generalnie jest zabronione i robi się to tylko na własną odpowiedzialność. Człowiek w pojedynku z naturą jest z góry przegrany, a szczególnie jeśli mówimy o wulkanie. Nasz przewodnik jednak wydawał się na spokojnego powiedział, że dzięki temu mamy większe szansę na zobaczenie niebieskiej lawy. Miał rację.

 

To co ukazało się naszym oczom na dole, tego nie da się opisać słowami, tutaj nawet zdjęcia i kamera są niewystarczające. To trzeba zobaczyć na własne oczy, prawdziwy cud natury. Płynące smugi niebieskiej lawy tworzą majestatyczną spójną całość. Ta niebieska magiczna lawa wydaje się tworzyć surrealistyczne kształty, ale czym tak właściwie jest słynne blue fire? To nic innego jak paląca się siarka, która pod wpływem kontaktu z powietrzem zapala się na niebiesko. Niech Wam nawet do głowy nie przyjdzie zbyt bliskie podchodzenie do lawy, temperatura osiąga nawet 600 stopni Celsjusza.

TURKUSOWE JEZIORA

 

Po kilkudziesięciu minutach spędzonych w pobliżu blue fire rozpoczęliśmy drogę powrotną. Skaliste schody usypane z kamieni, dawały się we znaki, jednak chcąc zaczerpnąć chociaż odrobiny świeżego powietrza wiedzieliśmy, że musimy iść dalej. Kiedy ponownie znaleźliśmy się na szczycie naszym oczom ukazały się turkusowe jeziora, o kolorze tak obłędnym, że
z powodzeniem mógłby być okrzyknięty kolorem roku. Wbrew pozorom nie są to jeziora,
w których można się kąpać. To największy zbiornik kwasu siarkowego i solnego na całym świecie, jego temperatura cieczy ma 40 stopni Celcjusza, a znajdująca się wewnątrz ciecz jest żrąca. Jezioro odgrywa ważną rolę jeśli chodzi o aktywność wulkanu. Tuż przed erupcją tafla zaczyna się mocno burzyć.
Po kilkunastu minutach na górze rozpoczyna się trekking w dół i to zdecydowanie najprzyjemniejsza sprawa, również jeśli chodzi o widoki.

GÓRNICY IJEN

 

Wulkan Kawah Ijen skrywa jeszcze jedną mroczną tajemnicę, to miejsce gdzie wykonuje się jedną z najcięższych prac na świecie. Chociaż podczas naszego pobytu nie udało nam się żadnego górnika spotkać, to warto o tym wspomnieć, ponieważ górnicy pracują tu dzień
i noc w strasznych warunkach. Codziennie schodzą na sam dół krateru, bez odpowiedniej maski, bez odpowiedniego obuwia, tym samym niestety mocno podupadają na zdrowiu. Średnia waga kosza jaki dźwigają na swoich ramionach przemierzając tą drogę to 80 kg, za taki wysiłek zarabiają nie więcej niż 20 zł.
Kawah Ijen to miejsce niesamowite, które pozwala docenić jak wiele mamy w życiu i jak często zdarza nam się o tym zapominać.

Informacje praktyczne:

 

W naszym odczuciu nie jest to trasa należąca do najłatwiejszych, ale warto zwrócić na to uwagę planując wyjazd np. Z rodziną.
Koniecznie zabierzcie dobre i wygodne buty (najlepiej trekkingowe).
Zaopatrzcie się w ciepłe ubrania, czapkę, czołówkę i koniecznie zabierz ze sobą wodę na drogę.
Chociaż my swoją podróż zaczynaliśmy będąc już na Jawie pamiętajcie, że wulkan znajduje się we wschodniej części Jawy, dlatego warto nim zainteresować się będąc również na znacznie popularniejszej wyspie Bali, gdzie swoją wyprawę możecie rozpocząć
z miejscowości Gilimanuk.
Jeśli organizujecie wycieczkę na własną rękę, to pamiętaj o koszcie wejścia jaki zapłacisz tuż przed. W cenę wliczona jest maska, jednak przy mocnych wiatrach warto wypożyczyć również Google.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You cannot copy content of this page